poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Słuchane w marcu

Dużo się słuchało w marcu. Często myślę, że to właśnie muzyka pomaga mi iść do przodu, nawet kiedy coś nie do końca dzieje się po mojej myśli. I tak właśnie było w minionym miesiącu.

Big Scary- Vacation- duety takie jak ten tworzony przez Toma Ianseka i Joannę Syme zasługują na szerokie grono słuchaczy. Bo "Vacation" z 2011 roku to od początku do końca wpadające w ucho, fajnie zaśpiewane i przebojowe pop rockowe piosenki. Ale nie dajcie się zwieść tym uroczym, miejscami wręcz radosnym melodiom, bo w słowach kryją się pokazane w słodko- gorzki sposób doświadczenia życiowe. Dla mnie prawdziwa perełka pod każdym względem.

Patrick The Pan- Dare- niespodzianka od młodego, zdolnego i pracowitego artysty Piotra Madeja to jednocześnie zapowiedź drugiego albumu "...niczym jak liśćmi". Podobnie jak na debiutanckim krążku widać umiejętne połączenie różnych stylów, spokojne brzmienie miesza się z rockowymi wstawkami, tworząc nieszablonowe połączenie. A wymowa singla....cóż, dla wielu będzie jednoznaczna i mocna!

Norah Jones- Not Too Late- przypomniałam sobie o Norah i mogę śmiało powiedzieć, że odkryłam ją na nowo. Jej głos jest tak delikatny i kojący, a muzyka nie rozprasza wyszukanymi upiększeniami, dzięki czemu możemy usiąść sobie wygodnie z kawą i oddać się marzeniom. Gdy w tle śpiewa mi Norah mam wrażenie, że przebywa ze mną dobry przyjaciel, automatycznie ogarnia mnie poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Każdy tekst to jakaś historia, z którą niejedna osoba może się identyfikować lub po prostu stanowi ciekawą muzyczną narrację.

Tom Rosenthal- Who's That in the Fog?- wokalista w akustycznych kompozycjach snuje sobie nostalgicznie i z humorem opowieść o młodości, uczuciach, marzeniach i utraconej beztrosce. Momentami wywołuje uśmiech na ustach, ale również skłania do zwolnienia trochę tempa i przemyślenia paru spraw.

Firehorse- And So They Ran Faster...- solowy projekt niejakiej Leah Siegel, która sprawnie porusza się po odmiennych gatunkach muzycznych, co słychać na tej iście eklektycznej płycie. Sama piosenkarka potwierdza, że utwory odzwierciedlają jej przeróżne pragnienia, które często stoją ze sobą w sprzeczności, a mimo to postanowiła się ich nie bać. Dlatego też obok miłości i namiętności, odnajdziemy w nich tajemnicę i bunt.
Susanne Sundfør- Ten Love Songs- dźwięki kolejnego krążka Norweżki są miejscami bardzo taneczne (zapewne sporo w nich inspiracji gwiazdami lat 80), a czasami wprawiają w rozmarzenie. Tytułowe piosenki miłosne zostały ciekawie ujęte tekstowo, niekoniecznie traktując o szczęśliwych związkach. W połączeniu z elektronicznymi aranżacjami są w swej istocie całkiem przekonujące. Przeżyłam także małe, choć jak najbardziej pozytywne zaskoczenie w postaci rozbudowanego "Memorial" umieszczonego w samym środku albumu.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Cultural Ways
Maira Gall