Dużo się
słuchało w marcu. Często myślę, że to właśnie muzyka pomaga
mi iść do przodu, nawet kiedy coś nie do końca dzieje się po
mojej myśli. I tak właśnie było w minionym miesiącu.
Big Scary-
Vacation- duety takie jak ten tworzony przez Toma
Ianseka i Joannę Syme zasługują na szerokie grono słuchaczy.
Bo "Vacation" z 2011 roku to od
początku do końca wpadające w ucho, fajnie zaśpiewane i
przebojowe pop rockowe piosenki. Ale nie dajcie się zwieść tym
uroczym, miejscami wręcz radosnym melodiom, bo w słowach kryją się
pokazane w słodko- gorzki sposób doświadczenia życiowe. Dla mnie
prawdziwa perełka pod każdym względem.
Patrick The
Pan- Dare- niespodzianka od młodego, zdolnego i pracowitego
artysty Piotra Madeja to jednocześnie zapowiedź drugiego albumu
"...niczym jak liśćmi". Podobnie jak na debiutanckim
krążku widać umiejętne połączenie różnych stylów, spokojne
brzmienie miesza się z rockowymi wstawkami, tworząc nieszablonowe
połączenie. A wymowa singla....cóż, dla wielu będzie jednoznaczna i
mocna!
Norah Jones-
Not Too Late- przypomniałam sobie o Norah i mogę śmiało
powiedzieć, że odkryłam ją na nowo. Jej głos jest tak delikatny
i kojący, a muzyka nie rozprasza wyszukanymi upiększeniami, dzięki
czemu możemy usiąść sobie wygodnie z kawą i oddać się
marzeniom. Gdy w tle śpiewa mi Norah mam wrażenie, że przebywa ze
mną dobry przyjaciel, automatycznie ogarnia mnie poczucie spokoju i
bezpieczeństwa. Każdy tekst to jakaś historia, z którą niejedna
osoba może się identyfikować lub po prostu stanowi ciekawą
muzyczną narrację.
Tom Rosenthal- Who's
That in the Fog?-
wokalista w akustycznych kompozycjach snuje sobie nostalgicznie i z
humorem opowieść o młodości, uczuciach, marzeniach i utraconej
beztrosce. Momentami wywołuje uśmiech na ustach, ale również
skłania do zwolnienia trochę tempa i przemyślenia paru spraw.
Firehorse- And So They Ran Faster...-
solowy
projekt niejakiej Leah Siegel, która sprawnie porusza się po
odmiennych gatunkach muzycznych, co słychać na tej iście eklektycznej płycie. Sama piosenkarka potwierdza, że utwory
odzwierciedlają jej przeróżne pragnienia, które często stoją ze
sobą w sprzeczności, a mimo to postanowiła się ich nie bać.
Dlatego też obok miłości i namiętności, odnajdziemy w nich
tajemnicę i bunt.
Susanne
Sundfør- Ten Love Songs-
dźwięki kolejnego krążka Norweżki są miejscami bardzo
taneczne (zapewne sporo w nich inspiracji gwiazdami lat 80), a czasami
wprawiają w rozmarzenie. Tytułowe piosenki miłosne zostały
ciekawie ujęte tekstowo, niekoniecznie traktując o szczęśliwych
związkach. W połączeniu z elektronicznymi aranżacjami są w swej
istocie całkiem przekonujące. Przeżyłam także małe, choć jak
najbardziej pozytywne zaskoczenie w postaci rozbudowanego "Memorial"
umieszczonego w samym środku albumu.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz