W oczekiwaniu na nowe
utwory, małe przypomnienie o osobie z krajowej sceny i o wielkim
talencie, aczkolwiek trochę niedocenianej. Dzięki albumowi „Mój
big- bit” Ania Rusowicz zdobyła popularność i to nie tylko wśród
starszego pokolenia. Inspiracja gwiazdami retro okazała się
strzałem w dziesiątkę. Na drugiej płycie
ponownie stykamy się ze stylem polskiej muzyki
lat 60-
tych i 70-tych. Trudno
może jeszcze uciec od porównań z matką Adą Rusowicz,ale
wokalistka definitywnie pokazuje, że umie zgrabnie połączyć
nowoczesne brzmienia z muzyką i tekstami rodem z Woodstocku. Bowiem
tym razem przypadnie szczególnie do gustu słuchaczom, w których
drzemie dusza hipisa.
Album został
zatytułowany GENESIS, czyli
początek.W założeniach artystki było ukazanie tego, co pierwotne,
a ciągle drzemie w naszych duszach. Przyszło mi do głowy, że Ania
w ten sposób chciała podkreślić też swoje początki, kiedy
występowała w zespole r&b i jeszcze poszukiwała swojej
artystycznej drogi. Muzyczna otwartość jest niewątpliwie mocną
stroną Rusowicz, bo dzięki temu udaje jej się zgrabnie uniknąć
zaszufladkowania do jednego gatunku.
Już sama okładka
przyciąga wzrok: unoszący się nad ziemią zagadkowy znak okalany
płomieniami, który kojarzy się z jakimś nieznanym słowiańskim
symbolem. Jeśli chodzi o zawartość płyty to nadal jest
klimatycznie, ale bardziej mrocznie, duchowo i tajemniczo. Słychać
sporo refleksji nad sensem życia i przemijaniem, tak jak na przykład
w utworach „Anioły” lub
„Nie uciekaj” . W tekstach widać dużo nawiązań do natury i
wewnętrznej mocy, siły człowieka. Cechują się wciąż prostotą,
która jednak nie razi. Ponadto całość zdaje się układać
w pewną osobistą historię zaczynającą się w młodości i
kończącą się na przemyśleniach starszej osoby....może jakaś
leśna nimfa wyśpiewuje wędrowcom swoje ostrzeżenia przed
popełnianiem życiowych błędów? Jedna z szybszych piosenek nosi
tytuł „To co było” i stanowi piękny muzyczny manifest przeciw
bezmyślnemu życiu w biegu, a potem rozpamiętywaniu przeszłości,
zamiast zadbać o nasze tu i teraz. A „Mantra”, jak zdradza
autorka, jest hołdem dla idei nieskończoności.
Nie mogło zabraknąć
kilku wersów o miłości. Ania jest tu trochę niczym femme fatale:
uwodzicielska, dowcipna, ironiczna, a zarazem bardzo delikatna,
pragnąca miłości. Uczucia są pokazane od drugiej, tragicznej
strony, która często przynosi ból, a szczęście ciągle wymyka
się w najbardziej nieoczekiwanym momencie.
Jest jeszcze jeden ciekawy smaczek na płycie: słowa do piosenki „Rzeka pamięci” napisał Grzegorz Walczak, poeta i autor tekstów np. dla Ady Rusowicz czy Skaldów. Wspomniany utwór nie tylko znakomicie dopasowuje się do brzmienia "Genesis" ale także pozwala poczuć klimat lat 70-tych.
Jest jeszcze jeden ciekawy smaczek na płycie: słowa do piosenki „Rzeka pamięci” napisał Grzegorz Walczak, poeta i autor tekstów np. dla Ady Rusowicz czy Skaldów. Wspomniany utwór nie tylko znakomicie dopasowuje się do brzmienia "Genesis" ale także pozwala poczuć klimat lat 70-tych.
Wszystko to nie odbiega
zbytnio od stylistyki, do której przyzwyczaiła nas wokalistka. I
trzeba powiedzieć, że świetnie się w tym sprawdza, głównie za
sprawą niezwykle zmysłowej, mocnej barwy głosu i bogactwa
dźwięków. Gitara, bas, bębny
i klawisze to z pozoru skromne instrumentarium,
a stworzyło interesujące, przyciągające połączenie.
W dobie coraz częstszego
wykorzystywania elektroniki przez artystów i śpiewania wyłącznie
po angielsku, Ania jest unikatem. Tworzy za pomocą klasycznych
instrumentów i z jak najmniejszą cyfrową obróbką wokalu oraz
nawiązuje do najlepszych lat polskiej muzyki rozrywkowej. Choćby
dlatego zachęcam do posłuchania jej
ostatniego krążka, do którego chętnie
się wraca.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz