poniedziałek, 23 marca 2015

Ciężkie jest życie artysty, czyli FRANK (2014)

Świat kultury miał okazję oglądać już wielu ekscentryków. Jedni wzbudzają śmiech i kpiny, inni zadziwiają geniuszem zyskując w zawrotnym tempie kolejnych wielbicieli. Jednak mało kto zastanawia się, że żadna z tych sytuacji nie ułatwia życia niezwykłym jednostkom. 

Mógł przekonać się o tym Jon Ronson, który miał okazję współpracować w późnych latach 80-ych z muzykiem i komikiem Chrisem Sieveyem alias Frankiem Sidebottomem. To doświadczenie stało się inspiracją do stworzenia przez Ronsona i Petera Straughana scenariusza filmu zatytułowanego właśnie FRANK. Jego wyreżyserowania podjął się Lenny Abramhanson. Jest to swobodna interpretacja prawdziwej historii Sieveya, a także Daniela Johnstona czy Captaina Beefhearta.

Jon ( Domhnall Gleeson), narrator opowieści, mieszka w nudnym miasteczku i ma równie nudną pracę. Trzyma go tylko jedno wielkie marzenie: chce być odnoszącym sukcesy muzykiem. Usiłuje pisać muzykę i słowa piosenek, niestety z marnym skutkiem. Nie zraża się brakiem efektów- ot, idealista jakich wielu. Ale wskutek nieoczekiwanych zbiegów okoliczności, a może przeznaczenia, z dnia na dzień zostaje klawiszowcem zespołu The Soronprfbs.


I zaczyna się: pisanie beznadziejnych piosenek, próby, ganianie po szczerym polu, przeróżne eksperymenty dźwiękowe, gapienie się godzinami w ścianę. Jest luz, jest klimat, rock'n'roll rządzi! A przynajmniej tak chce myśleć Jon...Grupę tworzą prawdziwe osobliwości, a wszystkiemu przewodzi Frank( Michael Fassbender). Potem jest Don( Scoot McNairy), przyjaciel z psychiatryka oraz apodyktyczna Clara( Maggie Gyllenhaal), a także Baraque i Nana. Oczywiście nasz młody bohater wynosi Franka do roli swojego guru i największej inspiracji. Gorzej idzie mu z resztą zespołu, wrogo nastawionej do artystycznego naturszczyka. Coraz więcej konfliktów wyniszcza The Soronprfbs od środka. Czy to się może dobrze skończyć?
Poszłam do kina z mieszaniną obawy i ciekawości. Bo też co może być interesującego w filmie o facecie ze sztuczną głową? Po pewnym czasie ten fakt staje się jednak tylko detalem, bo ulegamy charyzmie tytułowego bohatera. Historia Franka i jego zespołu okazała się błyskotliwą i całkiem dowcipną satyrą na współczesne "alternatywne" środowisko muzyczne. Wystarczy mieć wpadający w ucho beat, dobrą stylówę i już co poniektórzy czują się panami przemysłu rozrywkowego. Wniosek to niekoniecznie oryginalny, od razu domyślamy się w kogo uderza film, ale cóż, prawda jest taka, że nikt dotąd nie odważył się powiedzieć tego głośno. W pogoni za sławą coraz częściej artyści już nie zadają sobie trudu co i jak tworzyć, wszystko wydaje się wtórne i bylejakie. Dużo osób wyobraża sobie karierę muzyczną jako nieustanną zabawę i sukcesy, zapominając, że za tym często stoi mnóstwo wysiłku i pasma niepowodzeń. W tej kwestii dzieło to emanuje przewrotnością, bo jednocześnie stanowi ukłon w stronę tych, którzy nie boją się opinii innych, lecz konsekwentnie kreują siebie, idą własną ścieżką i kierują się własnymi intuicjami, nieraz stając się legendą już za życia. Doskonale zostało to ujęte w ostatniej scenie!

Tajemniczemu Frankowi należy się osobny akapit. Facet jest liderem, ale raczej małomównym i wycofanym. Lecz jak coś już powie, wszyscy go słuchają. Najwidoczniej czuje się pewniej ze swoją ogromną, sztuczną głową, z którą nigdy się nie rozstaje. Taki jest jego image: świetna sprawa,jeśli chodzi o ukrywanie emocji. Frank ma aspiracje do bycia wirtuozem dźwięku, muzyka jest jego jedyną pasją, której wszystko podporządkowuje. To on rządzi zespołem i namawia do artystycznych poszukiwań, ale sam zdaje się w ogóle nie odnajdywać w rzeczywistości. To bohater, jakiego rzadko dziś spotykamy w filmach: niby prześmiewczy, ale w gruncie rzeczy tragiczny.
  Akcja filmu zmienia się dość nieoczekiwanie, poza tym zaskakującym zabiegiem jest to, jak zostaje osadzona w życiu serwisów społecznościowych. Odczucia spoglądania przez kalejdoskop potęguje chaotyczna sceneria. Otoczenie bohaterów sprawia wrażenie brudnego, starego i nieatrakcyjnego, lecz paradoksalnie to przyciąga i każe zwracać uwagę na szczegóły.

FRANK to również świetna obsada, składająca się z doświadczonych aktorów, którzy mieli szansę postawić się przed zawodowym wyzwaniem dostając główne role. W moim odczuciu wszyscy mu sprostali, przykłuwając opozycjami wykreowanych charakterów: świadczą o tym nie tylko dialogi, także mimika, gesty, spojrzenia, co stwarza specyficzne napięcie i oczekiwanie u widzów. Michael Fassbender, mimo że przez większość czasu nie widzimy jego twarzy, wcale nie miał łatwego zadania- w końcu dotąd znany był z zupełnie innego typu odtwarzanych postaci, to jego pierwsza komediowa rola. Tym samym udowodnił publiczności i krytykom swoją aktorską wszechstronność.
  Obraz Abramhansona jest zdecydowanie nietuzinkowy. Wymyka się oczywistym kategoriom, bo choć jest zabawny, nie nazwałabym go komedią. Ktoś może zarzucić, że traktuje o niczym, a przecież mimo to wciąga w swój świat absurdu. I nagle okazuje się, że w świecie realnym nie brakuje takich wydarzeń i osób. A tak poza tym to film o tym, że wszyscy jesteśmy oryginalni i wyjątkowi, choć przy tym po prostu...dziwni. Co jest wspaniałe i warto to sobie uświadomić.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Cultural Ways
Maira Gall